GAMESCOM 2015: Graliśmy w "Sword Coast Legends"

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/GAMESCOM+2015%3A+Grali%C5%9Bmy+w+%22Sword+Coast+Legends%22-113041
GAMESCOM 2015: Graliśmy w "Sword Coast Legends"
"Sword Coast Legends" przypomina senne marzenie fana "Baldurów" i "Neverwinter". Na tegorocznym Gamescomie miałem okazję sprawdzić tę grę w praktyce i z pełną odpowiedzialnością ogłaszam, że jest na co czekać. 


Już na samym początku widać, że twórcy poszli tropem "Neverwinter Nights" (lub do pewnego stopnia późniejszego edytora z "Neverwinter"); w grze poza kampanią fabularną mamy możliwość tworzenia własnych scenariuszy i historii z gotowych modułów. W zasadzie konkretniejszą zmianą w mechanice walki (bić się będziemy często i zaciekle) są tzw. cooldown, czyli umiejętności, które odpalamy w odpowiednich interwałach czasowych. Niczym w rasowym MMO.

 

Podczas wykonywania misji przypadła mi rola maga. Zanim jednak wyruszyliśmy na podbój jakichś przedziwnych podziemi, twórcy pochwalili się swoim edytorem map i kampanii. Jeśli tylko czegoś nie zepsują, będziemy mieli w rękach prosty i bardzo przyjazny generator modułów fabularnych. Mapę tworzymy z predefiniowanych wcześniej elementów, począwszy od ścian i dekoracji, przez różnorakie meble, na potworach i efektach skończywszy. Na razie widzieliśmy tylko kilka paczek materiałów, tj. jaskinie, bagna i tym podobne. Możemy oczywiście zmieniać też oświetlenie (a co za tym idzie porę dnia), dokładać pułapki, grupy stworów oraz tworzyć różne zdarzenia. Te ostatnie to klasyczne "switch&trigger" z innych edytorów – czyli tworzenie wirtualnych przełączników, dzięki którym odpalamy kolejne misje, zasadzek, serii pułapek i wielu innych. Funkcje są bardzo intuicyjne, dlatego najwięcej zależeć będzie od graczy. Jak ktoś jest kiepskim scenarzystą, nawet najlepszy edytor mu nie pomoże.

 

Gdy już udaliśmy się na misję, "Sword Coast Legends" nie różniło się zbytnio od innych gier tego typu. Walka była dość prosta, ale zdecydowanie taktyczna. Poruszanie się zresztą po lochach to czynność, która wymaga uwagi, a przede wszystkim łotrzyka, wykrywającego pułapki. Okazało się, że taktyką, jaką obrałem, czyli chodzenie za naszym etatowym złodziejem krok w krok, to najlepsze rozwiązanie, co powiedział mi jeden z twórców gry. Nie warto trzymać się za blisko na wypadek, gdyby pułapka wybuchła łotrzykowi w twarz…

Do tej pory przedstawiłem "Sword Coast Legends" jako klasyczną, wręcz sztampową grę. Jest w niej jednak coś, co odróżnia ją od innych erpegów. To tryb DM (Dungeon Master, czyli polski Mistrz Gry). W naszej grupie cztery osoby tworzyły drużynę awanturników, piąta zaś w czasie rzeczywistym bawiła się we wrednego Mistrza Gry rodem z odcinka "Laboratorium Dextera". Gdy na przykład już wydawało nam się, że pokonaliśmy najgorsze stwory, MG wrzucał nam na deser dwa wypasione monstra, które z całkiem zgranej drużyny robiły Wielką Schizmę. Od czasu do czasu pozwalał nam przejąć kontrolę nad jednym potworem… po czym dorzucał trzy tony szkieletów i goblinów do przemiału. W końcu zlitował się nad nami i pozwolił zabić wielkiego beholdera, czyli klasyka stworów ze świata AD&D.

 

Mimo tego że prezentacja gry trwała godzinę, nie starczyło nam czasu na przetestowanie wszystkich dostępnych już funkcji. Na razie jednak "Sword Coast Legends" wygląda nadspodziewanie dobrze. Amatorzy starych erpegów i tworzenia modułów do Neverwinterów będą mieli co robić. Gra zadebiutuje 25 września bieżącego roku.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones